Zawsze powtarzamy, że w działaniach naszej Fundacji na pierwszym miejscu jest człowiek i jego świadectwo. Doświadczenia innych ludzi, mogą rezonować z naszymi własnymi, zmieniać naszą perspektywę i czynić nas lepszymi ludźmi. Dlatego też, chcielibyśmy podzielić się z Wami historią naszej niezastąpionej asystentki zdrowienia Klaudii, która na swojej drodze spotkała Olexieja.
Luty 2022, początek najazdu Rosji na Ukrainę.
Odczuwam strach i niepewność. Wraz ze znajomymi i rodziną z niepokojem śledzę doniesienia z frontu. Zastanawiamy się, co będzie dalej? Jaki będzie rozwój wydarzeń? Będziemy następni? Ten niepokój w sercu nas wykańcza.
Po pierwszym szoku, mobilizujemy się do działania. Powstają punkty na granicy niosące pomoc humanitarną, a w miastach w całej Polsce, na dworcach, stadionach i innych miejscach zostają powołane punkty noclegowe, magazyny z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz poczekalnie, w których czekając na transport można dostać ciepłą herbatę i coś do jedzenia, a także można prowizorycznie się umyć i ogrzać się przed dalszą drogą. Poczułam, że to jest ta droga, ten sposób w który chcę pomóc – angażuję się w punkt wsparcia utworzony przez harcerzy przy krakowskim dworcu. Jest ciężko.
Październik 2023, ponad rok od wybuchu wojny, jeden z oddziałów krakowskiego szpitala psychiatrycznego.
W pracy spotykam chłopaka ukraińskiego pochodzenia – przedstawia się jako Olexiej. Jest bardzo młody, ma 18 lat i trafia do szpitala po próbie samobójczej. W trakcie pobytu w szpitalu, czuję jak bardzo mi się przygląda przy każdej okazji, w końcu mnie zagaduje – „Wydaje mi się, że Cię znam. Działałaś na dworcu w punkcie pomocowym?”. Potwierdzam skinieniem głowy. To stąd się znamy! „Wyjątkowo zapadła mi w pamięci ta herbata otrzymana w środku nocy, gdy dopiero co przyjechałem, cały zmarznięty” – kontynuuje rozmowę. Coraz dłużej rozmawiamy.
Olexiej zaczyna opowiadać, że na Ukrainie skończył szkołę prawniczą, że chciał iść w tym kierunku lub w coś związanego z językami (mówi płynnie w pięciu, i jak sam twierdzi – ma do tego talent). Opowiada mi również o początkach wojny „od kuchni”, o tym jak robili grupami cywilne patrole (patrolujący cywile wymieniali się dowodami tożsamości by trudniej było stchórzyć) próbując chronić innych przed Rosjanami, o tym, jak na jego oczach jeden z Rosjan zabił Ukraińca, jak podczas patroli nieraz nie mając broni rzucali się na Rosjan z gołymi rękami, by pobić. Ze łzami w oczach mówi mi o tym, że do tej pory nie ma pewności czy jednego nie zabił, bo uciekł ratując siebie uprzednio atakując jednego z napastników. Opowiada, że do Polski przyjechał sam. Że jego matka została na Ukrainie mówiąc, że tam się urodziła i tam umrze, że jego ojciec zginął na froncie. Mówi, że w ciągu roku w Polsce nauczył się płynnie polskiego i radzi sobie pracując w barach czy restauracjach. Mówi, że trafił do szpitala z depresją, że wojna zniszczyła mu plany i ambicje. Ten niesamowicie silny, osiemnastoletni mężczyzna podjął decyzję, że chce żyć, bo „mężczyzna nie ucieka”…
Takich ludzi, takich młodych ludzi zmuszonych do zostawienia za sobą wszystkiego również. Chcielibyśmy by opisane wyżej spotkanie – przez swą wyjątkowość było swojego rodzaju apelem. Apelem o to, by posyłać uśmiech w swoim najbliższym otoczeniu. By być uważnym na drugiego człowieka oraz by docenić to, co mamy. I choć nieraz każdemu z nas jest ciężko mamy szanse realizować swoje ambicje i marzenia oraz nie musimy zostawiać wszystkiego co kochamy by ratować życie.